Postanowiłam wrócić do tej pustej przestrzeni. Przestrzeni, którą zamknęłam na wirtualny klucz, obwarowałam hasłem, o której kompletnie zapominałam.
Minęły niemal cztery lata w nadwiślanym kraju nie-raju. I w tą czwartą rocznicę postanowiłam go opuścić, choć sama nie wiem na ile i co przyniesie ta, poniekąd wyczekiwana, zmiana miejsca.
Nagle zapragnęłam o tym napisać. Wrócić do opisywania drogi przez mękę ponownej adaptacji. Stworzyć sobie kronikę reorganizowania życia.
Jak przed każdą zmianą, czuję jednocześnie ekscytację i lęk. Choć staram się tej zalewającej mnie chwilami fali obaw nie poddawać. Trzymać na wodzy zarówno pozytywne jaki i negatywne fantazje na temat nowego (choć nie do końca) życia.
Już raz miałam wyobrażenia na temat ojczyzny i może przez to polska rzeczywistość tak bardzo mnie sponiewierała i dobiła. Przez większość mojego pobytu tutaj miałam wrażenie, że co drugi dzień dostaję po pysku, padam na twarz, a wszelkie moje działania czeka nieunikniona porażka. Starałam się naginać rzeczywistość do swoich wyobrażeń albo siebie do otaczającego mnie świata. W pewnym momencie poczułam, że zaczyna mnie zalewać krew braku autentyczności, że się pogubiłam w rozważaniach na temat kim jestem i czego chcę od życia. Cały czas ktoś próbował mi wmówić, że przesadzam z moim spojrzeniem na ludzi i ich środowisko, że wydziwiam itd. Do I?
Oczywiście wzięłam winę na siebie. To ja jestem wadliwa. To moja osobowość jest nie taka jak trzeba- depresyjna i wredna, nie nadająca się na facebooka i instagram. Z jednej strony jest w tym dużo prawdy. I don't have the unicorn farting rainbows mentality. Niestety. Jak widzę syf, chamstwo i pijaństwo, to najczęściej otwieram buzię, dzwonię, piszę emaile tam gdzie uważam za stosowne. I słyszę, że w Polsce tak nie wypada, bo Polakom jest ciężko, że bieda, złe dzieciństwo, skomplikowana historia. I sama już nie wiem czy jestem wariatką, czy zdrową osobą zagubioną w psychiatryku.
Jednak im bliżej wyjazdu i z nadejściem lata zaczynam nasz kraj idealizować. Bo jak każdy po części boję się zmian, wiec myślę sobie, że Polska nie jest taka zła. Syf pokryła zieleń, smog skrył się za meblościanką przeznaczoną do zimowego spalenia, lato tutaj, to nie ,,klimatyzowany koszmar", na straganach owoce i warzywa tryskają kolorową radością. Jak żyć i umierać, to tylko w Polsce...ale sięgam po telefon i przeglądam zdjęcia, a tam pośród jedzenia, kotów i braku zdjęć z egzotycznych wakacji- kronika śmietnika...
I przypominam sobie dlaczego postanowiłam oderwać się od ojczyzny na jakiś czas. Potrzebuję zmiany krajobrazu, głębokiego oddechu bez pyłu PM10 i PM2,5,
bardziej entuzjastycznego i uśmiechniętego społeczeństwa, mniejszej ilości sklepów monopolowych i kościołów na horyzoncie. Z bólem stwierdzam, że diagnoza Masłowskiej na temat naszego cudnego kraju ,,Polska jest młodym, silnym i głupim mężczyzną" jest niestety trafna:(
bardziej entuzjastycznego i uśmiechniętego społeczeństwa, mniejszej ilości sklepów monopolowych i kościołów na horyzoncie. Z bólem stwierdzam, że diagnoza Masłowskiej na temat naszego cudnego kraju ,,Polska jest młodym, silnym i głupim mężczyzną" jest niestety trafna:(
I praca nad moimi niedociągnięciami charakteru ojczyzny nie uleczy. Moja codzienna medytacja, aktywność fizyczna, zdrowa dieta (jak przystało na dietetyka;))- poprawiają nastrój i jakość życia, które niestety psuje często kontakt z rzeczywistością.
zwany malakserem, który na szczęście dogorywa i liczy na reinkarnację.
Przyziemne obowiązki wzywają, a ja tu sobie stukam w klawiaturą i wypuszczam te swoje mało znaczące myśli w obojętną otchłań internetu. A nawet jeszcze nie doszłam do setna, czyli dochodzenia do wprawy w sztuce porażki. Bo dochodzę do wniosku, że staję się mistrzynią porażki, braku osiągnięć, jestem profesjonalnym gmatwaczem (czy takie słowo istnieje?...powinnam zapytać google) życia. Ale dobrze mi z tym, z tym brakiem miejsca, określenia, wielkiego planu na życie, kariery, sukcesu, z wielką niewiadomą czyhającą za rogiem.