Szczerze próbuję, staram się jak mogę oswoić ten dziki wschód. Nie zwracać uwagi na reklamy dachówek, rynien i innych niezbędnych do życia rzeczy. Nie patrzeć na wąsy, ponure miny, szare twarze. Zresztą sama poszarzałam, a na mojej twarzy zagościły smutek i złość. Wizualnie wtapiam się w polski krajobraz, tylko mentalnie nadal nie mogę go ogarnąć.
Czekając na autobus nie potrafię przypomnieć sobie powodów, dla których chciałam tu wrócić. Czy były to niedorzecznie wysokie podatki od nieruchomości, kapitalistyczna do granic absurdu służba zdrowia, ubrana ostatnio w odmienne szaty, czy systematycznie pojawiające się w skrzynce listy od Rifle Association? Może był to status nabytego obywatela, jakaś chora, masochistyczna tęsknota za ojczyzną-matką. Jakaś fantazja zrodzona z wakacyjnego zamroczenia. Na urlopie wszystko ma barwę oderwania od rutyny, w mózgu koktajl z jet lag, amerykańskiej whisky, polskiego piwa i rodzinnych traum. Podczas tych przyjazdów nie widzisz wszechogarniającego syfu, zaniedbania, tego, że wszyscy wszędzie i o każdej porze piją, bo też jesteś wstawiony. Do tego zmęczony, oderwany od domu, zaliczasz spotkania z wszelkimi możliwymi znajomymi. I wchłaniasz alkohol jak gąbka, bo tak wypada, bo wszyscy tak robią, bo jesteś gościem a jednocześnie nim nie jesteś. Taka nudna historia emigranta, który nie potrafi podjąć decyzji, którym paszportem chce się posługiwać na stałe.
Tylko kiedy te wakacje przestają nimi być, zaczynasz zastanawiać się czemu na każdym kroku ktoś trzyma w ręku puszkę z piwem, czemu środki komunikacji miejskiej są przesiąknięte kombinacją potu z alkoholem, który niezmiennie drażni twoje nozdrza. Czemu istnieje ogólnonarodowe przyzwolenie na patologie i wszechobecny syf. Wiem, że jest za nami bardzo długa, męcząca, trudna ale i wyjaśniająca wszystko historia, że przydałaby się nam zbiorowa psychoterapia.
Ja też potrzebuję tego rodzaju kuracji, jakiegoś objaśnienia myśli pojawiających się w mojej głowie. Chciałabym wierzyć słowom A. Bart: ,,Your weirdness will make you strong. Your dark side will keep you whole. Your vulnerability will connect you to the rest of world. Your creativity will set you free. There's nothing wrong with you."-ale nie potrafię. Zamiast wiary w siebie jest pustka, niechęć, czarna dziura.
Może to mój błąd, że ja lekarstwa, zamiast u farmaceuty albo terapeuty, szukam w książkach i filmach, że zamiast psychologa wolę słuchać takich osób jak Małgorzata Halberg, której wywiad dla ostatnich Wysokich Obcasów był naprawdę odświeżający, że nie było w nim tej mdłej lukrowej polewy, cukru w miejscach, w których występować nie powinien. I całkowicie zgadzam się z nią w kwestii tego, że dziś ,,nikt nie mówi, co czuje naprawdę. Nie ma przyzwolenia, żeby mówić o swoich słabościach." Wszyscy żyjemy w krainie facebookowego i instagramowego zakłamania. Nie wiem czy to podobna wrażliwość, czy może poglądy zbliżonego rocznika posiadającego rodziców wyciosanych z podobnego, skażonego komunalizmem kamienia.
Pewnie ,,Najgorszy człowiek na świecie" zostanie przeczytany przed porastającą kurzem ,,Ameryką po kawałku", bo boję się, że lektura tej drugiej książki wywoła lawinę pytań w mojej głowie. I że nie znajdę odpowiedzi na to podstawowe- czemu postanowiłam ją porzucić na rzecz ojczystego kraju, którego nie mogę na nowo rozszyfrować, oswoić? Będę się zastanawiać, czy warto dostosowywać się do tego co chujowe, obniżać swoje oczekiwania do poziomu o istnieniu którego dawno zapomniałaś, czy może lepiej kolejny raz uciec, zaczynać wszystko od początku.