Chyba przez ostatni czas niewiele wychodziłam z domu, stałam nad piekarnikiem, robiłam research do swojego wegańskiego poradnika, który pewnie nigdy nie wyjdzie poza ekran mojego komputera. Nie wiem czemu uparłam się na poświęcanie większości swojego czasu zajęciom nie przynoszącym żadnego profitu.
Tak na marginesie, jestem zmęczona. Nie sypiam w nocy, nie sypiam też za dnia. Z tej bezsenności rodzi się nieciekawa perspektywa. Kiedy patrzę na Polskę zamglonym ze zmęczenia wzrokiem, paradoksalnie widzę jeszcze więcej syfu i patologii. Nie wiem czy to ja przyciągam dziwne sytuacje, czy może to one śledzą moją osobę, żeby uświadomić mi, że to jednak nie mój kraj, nie mój klimat, nie moi ziomale.
Pięć minut po opuszczeniu domu spotyka mnie pierwsze zaskakujące zdarzenie. Kiedy czekam na, pojawiający się raz na godzinę, autobus przechodząca obok mnie pani zatrzymuje się przy koszu przytwierdzonym do przystanku, otwiera torebkę i bez skrępowania wrzuca do niego kilkanaście pustych puszek po piwie. Przez chwilę zastanawiam się czy pomyliłam przystanek z centrum recyklingu i może zamiast autobusu przyjedzie po mnie śmieciarka? Pani odchodzi ze stoickim spokojem w stronę sklepu, pewnie po nowe puszki, tym razem wypełnione alkoholem. Lokalny folklor pozostawia moją osobę w stanie totalnego osłupienia.
Z autobusu na tramwaj, który coraz częściej przypomina mi podłużny szpital psychiatryczny ze świeżą dostawą pacjentów na każdym przystanku. W tramwaju jest cała nasza piękna Polska, cały kraj trzech K-kurwy, kościoła i kaca. A pośród tego rozsypane pozostałe litery ojczystego alfabetu- uczciwi, uprzejmi, ciężko pracujący ludzie.
Gdy opuszczam tramwaj, chcę iść ale muszę się zatrzymać by nie być świadkiem głośnej rozmowy telefonicznej gościa z alkoholowym zespołem płodowym i nie iść w towarzystwie innego pana, który popija piwo niczym kawę ze Starbucksa.
Gdzie ja jestem? Czy wróciłam za ocean i przypadkowo znalazłam się na planie serialu ,,Shameless"? Nie, niestety, jestem statystką w polskiej rzeczywistości, w której czeka mnie powrót do domu z wracającymi ze szkoły dziećmi z czegoś co kiedyś nazywało się szkołą podstawową, a co przez lata mojej nieobecności przerodziło się patonazjum, płodzące przeklinające, agresywne twory.
Chcę być już w zaciszu domu, wrócić do kuchni z posągiem Buddy, pomedytować nad piekarnikiem. Wyciągnąć z niego ciepłe, pachnące ciasto, którego słodycz zabije gorycz świata znajdującego się za oknem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.